My chustomamy tak mamy - wywiad z Agnieszką Osinską

13:12 Mamamuffin 7 Comments


To była jedna z większych niespodzianek w początkach mojego macierzyństwa. Trzeci miesiąc życia mojego nieodkładalnego z rąk Maleństwa. Bezsenne noce, płacz który zdawał się nie ustawać i absolutny brak czasu dla siebie, nie mówiąc już o domowych obowiązkach. Dodające niesamowitej macierzyńskiej mocy hormony wciąż buzowały, ale potworne zmęczenie dawało już się powoli we znaki. Docierało do mnie to, czego dotychczas starałam się nie zauważać. Jeśli nic z tym nie zrobię, będzie bardzo źle. 

I wtedy, jak w pięknej bajce pojawiła się ONA :) W moich drzwiach stanęła Agnieszka z zachustowaną córeczką na plecach. A mi w głowie wirowała tylko jedna myśl: skąd mama czwórki dzieci tak ochoczo znalazła czas, by pomóc mi w moim problemie? 

Na prawdę jeszcze chwilę wcześniej nie uwierzyłabym, że tacy ludzie istnieją tak blisko mnie :) Dziś już wiem, że trafiłam w dziesiątkę i szukałam pomocy tam, skąd w moim przypadku mogła dotrzeć w najlepiej podanej formie! Najlepszej zarówno dla mnie jak i dla mojego Dziecka. Niedawno spotkałam się na kawie z moją chustową mamą. O czym rozmawiałyśmy? Zapraszam serdecznie do lektury.

Agnieszko, z wykształcenia jesteś położną. Niedawno skończyłaś profesjonalny kurs chustonoszenia i podpowiadasz mamom jak prawidłowo chustować maluszki. Czy myślałaś może kiedyś o tym co robisz, że tam na sali porodowej nie raz towarzyszyłaś przy odcinaniu pępowiny, a teraz odwiedzając mamy zawiązujesz ją na nowo… Czy chusta jest jak pępowina?

To akurat trochę niebezpieczne porównanie. Bo pępowinę musimy odciąć. Ona nie jest już dziecku po porodzie zupełnie potrzebna. A noszenie tak. Jak najbardziej. Często pomija się fakt, że dzieci rodząc się są już nauczone noszenia. Stąd dużo zarzutów względem chust, że przyzwyczajamy dziecko do tego. Często pokutuje u nas babciny sposób na tak zwany zimny chów. Jak dziecko płacze to niech się wypłacze. Za dużo nie można nosić. A już tym bardziej nie przytulać, nie głaskać, nie całować. Dlatego czasem o mamach noszących myśli się ze zgorszeniem. Myśli się, że dziecko zniewala mamę, nie daje wolności.

Rozumiem... a używając analogii do pępowiny tylko możemy dostarczyć argumentów przeciw. Bo pępowina kojarzy się w potocznym rozumieniu z nadmiernym przywiązaniem do matki, czy też szerzej - do rodziców. 

Tak. Podczas gdy poród jest odcięciem zbędnej pępowiny, chusta jest dopełnieniem tego czego dziecko bardzo potrzebuje. Tak właśnie traktuję chustowanie. Chcę ukierunkować mamy, żeby nie bały się, że te dzieci noszą. To nie jest tak, że dziecko coś na nich wymusza. To nie tak, że urodziło się i teraz powinno być daleko ode mnie. Bo dziecko instynktownie i tak szuka mamy i chce być na niej.

Czyli miałam jednak dobrą intuicję, choć szukałam złej analogii. Bo chustonoszenie to w pewnym sensie powrót do bliskości z okresu ciąży. Rzec można, że to jej ciąg dalszy, ale już nie fizyczny tylko bardziej emocjonalny. Jak to jest z tymi emocjami w chuście?

Wystarczy, że dziecko się przytula a mamie robi się ciepło na sercu. Myślę, że chustowane dzieci mają pewną wyjątkową cechę. Widzę to po mojej najmłodszej chustowanej córce, że są związane z rodzicem, ale nie tak, że trzymają się za nogę, tylko tak emocjonalnie. Niby się bawi, ale ma taką potrzebę, żeby jednak przyjść i się przytulić. Wtedy mama czuje, że to jednak coś dało. Mój drugi syn, Tymek to był typowy egzemplarz dziecka odkładalnego. Jego się nakarmiło on leżał i sam zasypiał. Nawet gdybym go chciała nosić, to nie wiem czy by mu to odpowiadało. Przypuszczam, że tak, ale nawet nie próbowałam. Teraz widzę jaka jest ta moja noszaczka a jaki był on. Taki niedotykalski, nie chciał, żeby wnikać w to, co on robi. Zresztą do dzisiaj taki jest. Nie wiem, na ile to jest kwestia charakteru a na ile to niedopieszczenie w dzieciństwie. Chusta daje więc mamie też poczucie, że dziecko będzie bardziej empatyczne.

No tak… moja córeczka bardzo dużo się uśmiecha do ludzi na ulicy. Zastanawiam się, czy to właśnie jest ten efekt chuściocha.  Bo dziecko czuje się bezpiecznie będąc przy mamie…

Tak. I do tego jest na wysokości wzroku innych ludzi a nie leży w wózku i widzi chmurki i drzewka. To daje mamie też poczucie radości, dumy. Widzę jak moja córka przez to, że była noszona w chuście w domu i poza nim, bardzo szybko przyswoiła sobie wiele umiejętności. Często zaskakuje nas, że rozumie i potrafi zareagować na nasze prośby. Nawet nie muszę mówić. Gdy zobaczy, że coś się wysypało to idzie i przynosi zmiotkę zupełnie o to nie proszona. Po prostu zamiatała będąc ze mną nie raz w chuście i wie, że trzeba to zrobić.

Tyle pięknych słów, ale ty jako doradca pewnie wiesz najlepiej, że przygoda z chustowaniem zaczyna się najczęściej bardziej prozaicznie. Powiedz, kto się do Ciebie z reguły zgłasza po pomoc?

Najczęściej są to mamy w kryzysowej sytuacji. Mamy, których dziecko kolkuje, ząbkuje. Wtedy zaczynają zastanawiać się nad alternatywą. Albo mamy dzieci, które są strasznie nieodkładalne. Czyli one by chciały żeby ono w tym łóżeczku leżało a dziecko robi wszystko, żeby i tak być na rękach. I wtedy się mówi, że ono wymusza, co też jest nieprawdą. Tak jest najczęściej. Chociaż są też mamy, które zaraziły się ideą noszenia jeszcze w ciąży. Ale to są na razie pojedyncze. Jest ich na pewno mały procent. Najwięcej jest takich mam, które z potrzeby się zainteresowały.

Czyli nie jestem wyjątkiem od reguły. Jesteś, rzecz można, moją chustową mamą.  I też spotkałyśmy się, gdy miałam kryzys w opiece nad córeczką. Powiedz, co czujesz, gdy mamę taką jak ja, taką którą uczyłaś, widzisz potem z chustą z dzieckiem na ulicy?

Ostatnio gdy uczyłam mamę świeżo urodzonego maluszka to rodzice stwierdzili, że widać po mnie że się bardzo angażuję. Zależy mi na tym, żeby osoba, którą uczę nie poprzestała na jednej lekcji tylko faktycznie zaczęła nosić. Taka jest moja idea. Chcę zrobić wszystko, żeby ta mama faktycznie wzięła się za to noszenie. A jeszcze jak dostanę jakieś zdjęcie, albo gdzieś spotkam to na prawdę się cieszę. Traktuję to jako swój sukces i też cieszę się, że im się udało nawiązać tą relację i że będą z tego czerpać radość. Nie umiem się od tego odciąć. Nawet jak nie przyślą żadnego zdjęcia, nie mam od nich sygnału, to często myślę czy wiążą się. My chustomamy chyba już tak mamy. Przywiązujemy się do siebie taką niewidzialną więzią. Tak jak nasze dzieci są przywiązane do nas chustami.

W naszej okolicy byłaś jedną z pierwszych mam chustujących. Jak chustowanie jest odbierane w takim jak nasze, niedużym mieście?

Gdy ja zaczynałam noszenie to czułam na sobie zdziwione spojrzenia. Było też dużo nie zawsze miłych komentarzy. Porównań w stylu, że naśladuję Murzynki. Słyszałam je na ulicy, głównie od starszych osób. Gdy zdarzało mi się wiązać w plenerze, to było dużo osób przerażonych. Że to dziecko mi zaraz wyleci. Gdzieś mi zaczynali chustę wyszarpywać: Ja tu pomogę. Na widok samego wiązania pojawiała się panika. Założenie, że mogę zrobić dziecku krzywdę. Kiedyś zapytano mnie nawet o to, w co ja zawiązałam moje dziecko, w prześcieradło czy obrus. Pytano mnie też widząc, ze idę z czwórką dzieci, czy może nie trzeba mi zorganizować wózka. Teraz, gdy minął już rok, słyszę coraz częściej komentarze, że zaczęła panować taka moda. I wzbudza to już coraz mniejszą sensację. Być może ciężko dlatego jest zarazić chustonoszeniem mamy z okolicy. Z jednej strony ze względu na przekonanie, że dziecko nauczy się noszenia i będzie to potem nadmiernie wykorzystywać. A drugie to zdziwienie, jakie wywołuje się wśród ludzi. Jak mama jest nieśmiała, to jest problem.

Powiedz Agnieszko, jak to jest mieć wolne ręce? Czego ty mama czwórki dzieci nie zrobiłabyś, gdyby nie chusta?

Miałam już trudną sytuację z moim trzecim dzieckiem. I żałuję. Bo już wtedy moja chustomama nosiła swoje dzieci. Kiedyś usłyszałam, że jest bariera w noszeniu i jest to masa ciała mamy. Że nie może być za szczupła. A ja zawsze byłam chuda, wtedy nawet jeszcze bardziej niż teraz. Zapadło to na tyle w moją świadomość, że chustowania nie wzięłam pod uwagę. A synek już był takim typowo nieodkładalnym egzemplarzem. Moje siostry wtedy śmiały się, że nabyłam umiejętności oburęcznej. Jego trzymałam w prawej ręce, a wszystko robiłam lewą. I gotowanie i sprzątanie. Wszystko z nim na tej jednej ręce. Przez to ucierpiał mój kręgosłup. Bo pod tym względem lepsze jest dobre noszenie w chuście, niż jakiekolwiek na rękach. W chuście ciężar się rozkłada, odejmuje dziecku kilogramów. Ja dostałam wtedy w kość. Bo dla pozostałej dwójki wszystko robiłam z nim na ręku. I na spacerze też nie chciał siedzieć w wózku. Pchałam brzuchem pusty wózek. Dziecko na ręku a obok jeszcze dwójka starszych dzieci. Bardzo żałuję, że już wtedy nie zaraziłam się chustowaniem. Uratowałoby mnie to w tamtej sytuacji. Dlatego też, gdy urodziła się Kornelka, miałam już czwórkę dzieci i wiedziałam, że może być różnie to zaczęłam szukać. Nie odpuściłam. Koleżanka (dziś mama szóstki dzieci), gdy była u mnie w odwiedzinach zobaczyła, że mała zaczyna być podobnie jak jej starszy brat nie do odłożenia. Wtedy powiedziała mi, że mi tę chustę załatwi. I wtedy się zaczęło. Córka miała 5 tygodni. Ten czas, który poświęciłabym na nerwy, że tu noszę na rękach i nie mogę uspokoić, a tam czeka masa pracy... I jeszcze te wszystkie burze hormonów, które są w kobiecie po porodzie, to już w ogóle pewnie bym usiadła i ryczała. Nic bym nie była w stanie zrobić.

Faktycznie zauważyłaś różnicę w opiece nad dziećmi?

Mała potrzebowała czasu. Dopiero po dobrych trzech, czterech tygodniach zaczęła w pełni akceptować to, że ją noszę. I wtedy był taki czas, że siedziała non stop. To był właśnie ten egzemplarz. Tylko na karmienie i przewijanie wychodziła z chusty. To trochę trwało. A potem jak już przeszła ten swój kryzysowy czas, zaczęła samodzielnie siadać, to już domagała się bycia poza chustą. Ale nie wyobrażam sobie tych 3-4 pierwszych miesięcy, kiedy faktycznie dawała w kość, żeby tej chusty nie mieć. Korzystałam i w domu i na zewnątrz. Mogłam dzieci odprowadzić do szkoły i do przedszkola z nią wygodnie bez wózka. I nie było problemu 6 czy 7 rano, żebym musiała ją włożyć do wózka i taszczyć w zimę. Zawiązana pod kurteczką spała a ja po drodze załatwiłam wszystko co chciałam. Dzięki chuście często ogranicza się lub zupełnie omija nas etap irytacji, który często jest nieuchronny. Przyczyną jest brak wolności. Bo to nie jest normalne dla człowieka, że poświęca sto procent swojego czasu komuś innemu. Podświadomie szukamy swojej neutralnej strefy. I wtedy, gdy dziecko jest typem, który zwykło się niesłusznie określać jako “wymuszający”, to niestety rodzice się podłamują. A po co ładować się w depresję, wyrzucać sobie brak miłości, jak można sobie inaczej pomóc...

... I to tak pięknie z korzyścią dla dziecka.

Tak. I dla siebie i dla dziecka.

Aga, czy ty jesteś chustoświrką?

(Śmiech) Jestem, ale nie mówcie o tym mojemu mężowi. Chusty na pewno nie są tanią inwestycją, bynajmniej te już związane ze świrstwem. Więc chyba stąd to się bierze, że z jakiś swoich tajnych pokładów się te chusty kupuje a mąż niekoniecznie zna cenę. Jak się zaczyna nosić i się poczuje tę magię, to się drąży i szuka. Media społecznościowe to ułatwiają. Ja dłuższy czas nosiłam i nie wiedziałam, że takie środowiska istnieją i trafiłam na grupy na Facebooku zupełnie przez przypadek. No i wtedy się wszystko rozhulało. Zaczęłam zmieniać chusty.

I ile do tej pory miałaś chust na pokładzie?

Przez moje ręce przewinęło się już może przeszło setka. W ciągu półtora roku, bo tyle liczy sobie moja najmłodsza córeczka. Ile mam na stanie to nawet nie odpowiem. Ale to jest tak, że sobie potem świrki tłumaczą, że to jest inwestycja (śmiech), bo chusty nie tracą na wartości. Nawet jak je się kupi, to się sprzeda potem w tej samej cenie. No i potem zaczynają się kombinacje. I ze składami chust i ze wzorami. Można sobie dopasować do stroju, do butów. To już jak to u kobiety. Jedna zbiera torebki, inna okulary, a jeszcze inna świrka zbiera chusty.

Czyli pierwsza chusta pojawia się, żeby sobie poradzić, ale druga i kolejna…

...to już bardziej z zamiłowania.

I - zaryzykuję - z babskiej próżności?

Trochę tak (śmiech). Coś w tym jest. Ja nigdy nie miałam swoich upodobań pod kątem zbieractwa. Dopiero przy chustach się mi to objawiło. Nawet jak sprzedam swoją chustę to śledzę jej historię. Gdzie trafiła? Kto ją nosi? Komu sprzedał? Gdzie jest? Żeby tak nie leżała nie kochana. Mało tego, ja spisuję sobie informacje o wszystkich chustach, które miałam. Jaki miały skład itd. Bo też nie byłabym w stanie wszystkich spamiętać.

A masz już na składzie tą swoją wymarzoną?

Miałam na chwilę pożyczoną. To chusta Natibaby Scarlett. Jest na niej czwórka dzieci i kobieta. Jedno z dzieci niesie w chuście. A więc widziałam w niej siebie i swoje dzieci. I cały czas na nią poluję. Może się kiedyś uda. Jest jeszcze kilka takich miłości, które bym chciała zdążyć chociaż zawiązać. Też w tym świrstwie potem jest tak, że chustomamy - bo najczęściej są to mamy, mają zaufanie do tych innych chustomam. Nawet jeśli są z innego miasta, czy kraju. Tak jak to było w przypadku mojej wymarzonej chusty. Znalazła się mama, która ją ma i zaraz mi wysłała, żebym sobie ponosiła. Nie chcą nawet pieniążków za wysyłkę. Chodzi im o to, żebyś i ty miała okazję sobie zawiązać. Nawiązuje się taka prawdziwa, nieudawana relacja. Nie do pomyślenia w innym wypadku. Bo wyobraźmy sobie, że chodziłoby o torebkę. Nie sądzę, że znalazłybyśmy kogoś w internecie, kto wysłałby nam do ponoszenia swoją torebkę wartą nawet 1000 zł.

Niesamowite. Czyli jednak chustują ludzie o specyficznym nastawieniu do ludzi i świata?

Tak. Bardziej otwarci na relacje międzyludzkie. Mówię tu o tych, którzy ocierają się lub wpadają we świrstwo. To są kobiety, które nawet ubierają się specyficznie. Trochę inaczej jest z mamami, które wiążą tylko przez pewien czas z bardziej praktycznych powodów. Ale chyba rzadko jest tak, że jak ktoś się wkręci to go ominie cała reszta.

Ty jeszcze nie kupiłaś sobie ostatniej chusty?

Zawsze sobie wmawiam, że tak. Ale no cóż… jedyna chusta, która jest ze mną od początku to jest ta, na której się uczyłam. Mam do niej sentyment, dlatego jej nie ruszam. A cała reszta się ciągle zmienia. 

Ach, mówisz o tym żółtym Girasolku. A chciałam od Ciebie wyciągnąć deklarację, że jak go będziesz odsprzedawać to będę miała prawo pierwokupu. Bo myślę, że tak jak ja niejedna mama z okolicy też się na nim uczyła. Też mają do niego sentyment.

No właśnie nie sprzedam. Ona cały czas jest i będzie, choć jest już zmarnowana. Już kilkoro dzieci było na niej wychowanych. 

Myślisz czasem, że przyjdzie taki moment, że nie będziesz nosić?

No już teraz coraz częściej. Kornelka zaczyna uciekać. Ja wyciągam ręce i mówię chodź do chusty a ona ucieka. Aczkolwiek chciałam powiedzieć, że (śmiech) chustowanie sprzyja wielodzietności. Coś w tym jest. W środowisku mam chustujących pojawia się stwierdzenie, że jak ktoś już raz spróbował no to potem jak przychodzi czas, że dziecko zaczyna uciekać to zaczyna myśleć, żeby sobie skombinować chyba nowego chuściocha (śmiech). Na pewno odwlekamy moment kiedy dziecko nie daje się nosić i jakby nie chcemy przyjąć tego do wiadomości, że dziecko się nie daje i chyba same siebie oszukujemy. Ale dziewczyny sobie z tym sprytnie radzą. Szyją sobie z chust torebki, portfele, żeby jednak gdzieś pamiątkę mieć. Więc to jest chyba to świrstwo. Ale ja jeszcze nie kupiłam ostatniej chusty. Choć zawsze się oszukuję, że ta to już na pewno będzie ostatnia. Ale już myślę o kolejnej… póki się da to jeszcze będę próbować.

A czy nie jest tak, że  skończyłaś kurs profesjonalnego noszenia w celu przedłużenia sobie przygody z chustą?

Tak. Chyba po to go zrobiłam. Jakby się okazało, że ta mała się już nie chce nosić, to zawsze będzie okazja, żeby tę lalę zawiązać jak rodzicom się pokazuje. I też będę miała cały czas kontakt z rodzicami malutkich dzieci, którzy są jeszcze entuzjastycznie nastawieni.

Życzę Ci zatem powodzenia na Twojej nowej chustowej drodze.

Dziękuję!

Ja również dziękuję za wywiad.

Chcesz także porozmawiać z Agnieszką? Jej stronę na Facebooku znajdziesz tutaj. 

Regulamin konkursu "Zniżka od Małej Muffinki"

Chcesz poznać moją autentyczną historię z chustą w tle? Pozwól, że powiadomię Cię o nowym wpisie. Zostaw mi swój e-mail:

Foto dzięki Jaskółkowa Fotografia

7 komentarze:

Muffinki extra kokosowe

22:01 Mamamuffin 6 Comments


Ten wypiek to dowód na to, że potrzeba jest matką wynalazków. Także w kuchni. Gdy jeszcze Mała Muffinka była w moim brzuszku zaopatrzyłam się w olej kokosowy. Miał mieć nieco inne niż kulinarne przeznaczenie. Okazuje się bowiem, że ten produkt doskonale sprawdza się przy masażu niemowlaków. Raczej nie uczula, pięknie pachnie a do tego zapewnia wystarczające nawilżenie, a jednocześnie tak jak tradycyjne olejki służące do tego celu nie pozostawia po rozsmarowaniu śladów. W efekcie nie masz niemiłosiernie tłustych rąk, a Twoje dziecko nie świeci się niczym kulturysta na zawodach ;) Takie były założenia. A rzeczywistość je zweryfikowała. Mała Muffinka nie ma zbyt dużo cierpliwości na masaże. Owszem, nawet je lubi ale pod warunkiem, że robię je szybko i masuję tylko jej odpowiadające części ciała (rączki i nóżki). Masaż reszty jest ble, co skutecznie sygnalizuje grymasem twarzy lub stanowczym odpychaniem moich rąk. Zatem i oleju kokosowego nie zużyłam w tempie przewidzianym wcześniej. Zanim minął termin ważności postanowiłam zrobić z niego szerzej zakrojony użytek.

Pomyślałam, że skoro jedne z najbardziej udanych w mojej kuchni muffinek bazują na oleju, to dlaczego nie wykorzystać oleju kokosowego. I nie pomyliłam się! Jeszcze nigdy nie miałam okazji próbować wypieku o tak intensywnym kokosowym smaku i aromacie.

Zazwyczaj przepisy pod hasłem kokosa i kokosanek bazują jedynie na wiórkach koksowych. Nadają one smak przypominający ten egzotyczny owoc, ale szczerze mówiąc nigdy nie satysfakcjonowało to w pełni mojego podniebienia. Tym razem stało się inaczej. Byłam bardzo zaskoczona smakiem, który udało się uzyskać w tych podwójnie kokosowych muffinkach. 

P.s. A gdyby komuś i tego podwójnie kokosowego smaku było mało nic nie stoi na przeszkodzie, by stały się potrójnie kokosowe. Wystarczy przygotowując ciasto jogurt grecki zastąpić mlekiem kokosowym.

A zatem do dzieła. Oto lista składników (12 muffinów):

olej kokosowy 110 g 
mąka 160 g
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
jogurt grecki 230 g
cukier 100 g
1 jajko
wiórki kokosowe 90 g + odrobina do posypania na koniec

Uwaga! Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej. Pamiętaj zatem wyjąć wcześniej z lodówki jajko, jogurt i olej kokosowy (jeśli go tam trzymasz).

Wykonanie jest bardzo proste:

Wymieszaj wszystkie składniki suche (mąkę, proszek do pieczenia, sól, cukier i wiórki kokosowe). W drugiej misce zmiksuj mokre, czyli jogurt, jajko i olej. Dodaj suche do mokrych, zmiksuj ponownie i gotowe! Teraz pozostaje już tylko włożyć masę do foremek na muffinki (ja piekłam je w papierowych, którymi wypełniłam metalową formę).

Ja dodatkowo do środka dodałam niespodziankę. Jaką? Zobacz na moim kanale na Youtube

Przed włożeniem do piekarnika posyp górę muffinek odrobiną wiórek kokosowych. Piecz w temperaturze 190 stopni C przez około 20 minut.

Smacznego! Pamiętaj, że takie muffinki najlepsze są jeszcze tego samego dnia, niedługo po upieczeniu.



6 komentarze: