Mamy, nie dajmy z siebie robić dzieci!

10:42 Mamamuffin 11 Comments


Zacznę od tego, że się wkurzyłam. Trafiłam na post pewnej blogerki. Nie napiszę o kogo chodzi, ani też nie podlinkuję, bo nie chcę, żebyście tam zaglądali. Moim zdaniem nie warto. Ktoś jednak z całą pewnością czyta jej wpisy, tym bardziej, że potrafi dać do tekstu tytuły mocno kontrowersyjne. Zaczęła więc mniej więcej tak: "Jestem matką. Zażyłam pigułkę wczesnoporonną...". Tyle w pierwszej osobie, bo dalej nie miała już odwagi opowiadać własnej historii. Pisze o losach innej, pewnie wyimaginowanej matki, która wzięła pigułkę, bo nie chciała zafundować swojemu (tu cytuję) ewentualnemu (sic!) dziecku życia na nieodpowiednim poziomie.

Czytałam tak sformułowane zdanie kilkanaście razy. Jestem matką bez kompromisów. Bo nie można być trochę matką i trochę nią nie być. Dlatego nie rozumiem: co to jest ewentualne dziecko? I jak można stworzyć w swojej głowie jakiekolwiek usprawiedliwienie dla filozofii, która broni prawa jednej osoby do odebrania innej osobie jakichkolwiek praw, zaczynając od tak podstawowego jakim jest życie.

W tym miejscu przytoczę pewną historię. Było to latem. Spotkanie dawno nie widzianych przyjaciółek. Były także ich dzieci. Wiek najstarszych 4-5 lat. Dorośli wymyślili zabawę w sklep. Dzieci narzuciły reguły. Sklep był więc wyimaginowany, podobnie jak towar na półkach i pieniądze. Zasady, jak to w dziecinnym świecie dość ruchome. Jednym razem w sklepie dostępne były tylko warzywa, aby po chwili znalazł się w sprzedaży też rower i jakiś samochód. Jeden liść wystarczył, żeby kupić wypasione ferrari, a z czasem nawet za sto nie sposób było wypłacić się za marchewkę. Dzieci bawiły się świetnie. Dorośli też mieli niezły ubaw. W pewnej chwili przedmiotem do kupienia była karma dla pieska. Stałam się jej szczęśliwym posiadaczem, odbierając niewidzialną puszkę, aby za moment usłyszeć, że muszę teraz nakarmić nią głodnego pieska. "Nie ma sprawy" powiedziałam i ochoczo zabrałam się za "wysypywanie" karmy na niby do miski, która była równie na niby.
- Co robisz? - zapytała Mała Zosia patrząc na mnie karcącym spojrzeniem.
- Karmię głodnego pieska - odpowiedziałam tryumfalnie, dumna, że odnalazłam się w mig w dziecięcej rzeczywistości.
- Ale przecież tu nie ma żadnego pieska. Piesek jest tam. - odpowiedziała Zosia patrząc na mnie tak, jakbym się urwała z jakiejś choinki.
Rzeczywiście 300 metrów dalej stała buda a w niej spał podwórkowy burek. Wiecie, że poczułam się autentycznie głupio? Skarciło mnie dziecko. Wyrwana z kontekstu, brutalnie sprowadzona na ziemię! Dziecko uświadomiło mi, że ja osoba dorosła nie dostrzegłam w porę subtelnej różnicy między światem wypełnionym zabawą a tym prawdziwym, autentycznym, który zabawa jedynie w jakiś sposób odzwierciedlała. Nie zrozumiałam momentu, w którym trzeba było ją zakończyć i wrócić do rzeczywistości. Spojrzeć prawdzie w oczy.

Wbrew pozorom świat ludzi dorosłych jest bardzo podobny do tego, który tworzą dzieci. Żyjemy wśród wartości, uczuć, które sami nazywamy i definiujemy. Są one podstawą naszych działań i reguł, którym w życiu jesteśmy wierni. Dla jednego być przyjacielem znaczy to, dla innego zupełnie co innego. Tak samo jest z miłością, wiarą, rodziną... Tak ten świat jest stworzony. Nie ma na nim dwóch takich samych osób. Reguły życia są takie, że aby funkcjonować obok i/lub wspólnie z innymi ludźmi musimy te ich wartości i uczucia respektować. Jeśli się nadto różnimy, czyli jak w przykładzie powyżej chcemy sprzedać marchewki a ktoś przychodzi kupić ferrari, to aby mieć dalej o czym rozmawiać i tworzyć wspólnie, trzeba się dogadać. Rozumieją to nawet dzieci. Ale bywa też tak, że dzieci rozumieją więcej. Na przykład to, że czasem trzeba porzucić własne pomysły na nazywanie rzeczywistości i zastanowić się, "gdzie jest prawdziwy piesek". Po prostu pozostając w swoim świecie, w którym jest bardzo fajnie, nie nakarmimy go tak na serio. Nie naprawimy świata. Zamiast tego będziemy albo układać cegiełki we własnym wymarzonym domku, a przy okazji być może i burzyć te, z których zbudowana jest przestrzeń do życia dla innych ludzi. Przekładając to na język prawdziwego życia powiedziałabym tak: są sytuacje w życiu, w obliczu których pojawia się konieczność wydoroślenia. Wyjścia poza ramy stworzonego wokół siebie świata i uznania pewnych faktów. Wielu dorosłym zrozumienie tego właściwego momentu przychodzi bardzo trudno. Tak jak przydarzyło się to mi tego letniego popołudnia.

Do czego zmierzam opowiadając tę historię? Powtórzę: Macierzyństwo nauczyło mnie bezkompromisowości. Nie rozumiem jak kobieta, będąca matką może dopuścić myśl o zabiciu własnego dziecka. Nawet jeśli jest to dziecko nienarodzone. Nawet jeśli jest to dziecko "ewentualne", jak brzydko napisała zacytowana blogerka... choć wiem oczywiście co miała na myśli. Dziecko, które być może jest w niej, dlatego z tą myślą połknie pigułkę, aby za chwilę usprawiedliwić swój czyn tym, że przecież dziecka wcale być nie musiało. Więc nic się przecież nie stało. Bawimy się dalej ustanawiając własne reguły. Zupełnie jak dzieci.

Nie byłoby tego wpisu, gdyby nie 8. marca. Dzień Kobiet. Matek również. Święto miłości, piękna, dobra, życia, wrażliwości, siły i potęgi... nie sposób wymienić tego, co jeszcze kryje się w Kobiecie. Tymczasem każdego roku wraca do mnie przy tej okazji podobny niesmak. Teraz, gdy urodziłam Dziecko stał się jakoś wyjątkowo nie do przełknięcia. Dlatego muszę głośno krzyknąć i mam potrzebę, by nazwać rzeczy po imieniu. Są okoliczności, które powodują, że Dzień Kobiet staje się dniem manifestacji nienawiści, krzywdy, głupoty, kłamstwa, wulgaryzmów i totalnego pomieszania wartości. W moim imieniu. Także w imieniu wielu innych Kobiet i Matek. A ja nie chcę takich rzeczników! Te z Was, które czują podobnie, na pewno wiedzą o co chodzi. Dla większej jasności zacytuję (z lekkim ocenzurowaniem) tylko kilka haseł z facebookowego profilu jednej z uczestniczek tegorocznej Manify:


aborcja: Jestem za wolnym wyborem i swobodnym decydowaniem o swoim ciele. Chazan. japie*****, co za ch*j. feminizm. To nie jest straszne słowo na F. To postawa wobec życia, która wyraża się najkrócej w tym, że wszystkie osoby są równe.klauzula sumienia. Że ku..a co?za mnie, za Ciebie, za nią. w imieniu każdej z nas

Dużo jest tu o regułach, wartościach a na końcu jeszcze o tym, że to też w moim imieniu. Wiecie co... chyba muszę zmienić tytuł tego wpisu, bo w tej sytuacji wypada jednak życzyć sobie bycia dzieckiem niż takim dorosłym. Życzę więc tym Paniom, żeby też spotkały kiedyś małą Zosię, która powie im, gdzie jest prawdziwe życie, a gdzie tylko sklep z ulubionymi zabawkami.



.

11 komentarze: