Mamo, ta funkcja Facebooka ułatwi Ci życie!

15:10 Mamamuffin 9 Comments


Gdy rodzi się dziecko, świat się zmienia. I to nie tylko ten realny, ale też wirtualny. Bywa, że podczas bezsennych nocy ten drugi staje się Twoim najlepszym przyjacielem. Ja na przykład bardzo szybko odkryłam, że z mamami małych dzieci można przez Internet porozmawiać o każdej porze. Na prawdę nie ma znaczenia czy jest to dwunasta w południe czy w nocy. Możesz być pewna, że znajdzie się mama, która tak jak ty mimo głębokiej nocy NIE ŚPI i czuwa. Jakże podniosło mnie to na duchu w pierwszych chwilach macierzyństwa! 

I jak to mawiają po nitce do kłębka - z poczucia solidarności z "mamami nocnymi markami" powróciła moja miłość do Facebooka. A właściwie jego wybranej funkcji, mianowicie Facebookowych grup. Tym samym odkryłam świat, bez którego nie mogłabym już funkcjonować. Tak w dzień, jak i w nocy.

Są dwa podstawowe rodzaje grup na Facebooku. Otwarte i zamknięte. Do tych drugich potrzebujesz specjalnego zaproszenia od osoby, która już do grupy należy. albo możesz poprosić o dodanie administratora. Wszystkie są trochę ukryte i nie każda spełnia taką rolę, o jakiej traktuje ten wpis. Kiedyś kojarzyłam grupy raczej z bezsensownymi tablicami ogłoszeń, które wrzuca każdy a nikt ich nie czyta. Na takie bowiem grupy dotąd trafiałam i nie pozostawałam w nich na dłużej. Ale macierzyństwo skłoniło mnie do tego, by w tej dziedzinie zagłębić się nieco bardziej. Kluczem do znalezienia swoich ulubionych grup jest oczywiście wyszukiwarka Facebooka, choć po pierwszym wpisaniu wybranego hasła wcale nie trafia się w wymarzone miejsce. Facebook najczęściej wyrzuca w odpowiedzi na nasze zapytanie wyniki typu "Strony". "Osoby", "Miejsca". Trzeba poszukać nieco głębiej, żeby trafić na liczne i ciekawe grupy. Najpierw przejść na stronę z większą liczbą wyników (klikając w opcję "Znajdź więcej wyników dla "...", która znajduje się na samym dole, pod wszystkimi wynikami wyrzuconymi po wpisaniu wybranego słowa przez Facebook). Następnie filtrujemy widoczny w lewej kolumnie typ rezultatu wybierając wyłącznie grupy. W wynikach pojawi się nazwa grupy, będzie widoczny krótki opis, liczba członków, znajomi należący do grupy i pojawi się możliwość dołączenia. Zarówno w przypadku grupy otwartej jak i zamkniętej trzeba będzie na dołączenie chwilę poczekać, z tą różnicą, że w przypadku grup otwartych po przejściu na stronę grupy od razu można zobaczyć zamieszczane tam posty. Po akceptacji prośby o dołączenie przez administratora można bez przeszkód postować i komentować treści.

Tyle instrukcji. Teraz winna jestem wyjaśnienie, dlaczego przynależność do grup na Facebooku uważam za godną polecenia każdej młodej mamie.

Doktor Facebook

Twojemu dziecku ropieją oczka? Albo ma może gorączkę już trzeci dzień i zaczynasz się powoli denerwować? Wiadomo... Facebook to nie numer 112 i nie zastąpi fachowej pomocy medycznej. Absolutnie nie o takiej roli chcę tu napisać. Ale jeśli niepokoi Cię coś w zachowaniu Twojego dziecka, możesz być pewna że znajdzie się w grupie poświęconej opiece nad dziećmi przynajmniej kilka mam, które przeżyły dokładnie to samo. Ot, nie zaszkodzi się skonsultować i dowiedzieć, czy warto może jeszcze chwilę poczekać i nie panikować, czy też może rozsądniej by było zadzwonić od razu do lekarza. Ja osobiście radziłam się na przykład w kwestii bioderek mojej córeczki. Po kontroli u lekarza stwierdzono lekką dysplazję i zalecono stosowanie specjalnej poduszki (podobno lepszej niż podwójne pieluszkowanie). Chciałam wyrobić sobie na jej temat zdanie, czy warto ją kupić, na ile okazuje się faktycznie przydatna i pomaga dziecku. Popytałam, skonsultowałam doświadczenia innych mam i doszłam do własnych wniosków. Mało tego, nie musiałam nawet inwestować w poduszkę, bo znalazłam mamę, która pożyczyła mi chętnie na dwa miesiące swoją. Zaoszczędziłam wydatku i jak się potem okazało także córeczce zbytecznego cierpienia, nieco przymykając oko na niektóre zalecania lekarza.

Faceciuch, czyli ciucholand społecznościowy

Nigdy nie byłam miłośniczką biegania po second handach. Owszem, ciuchy z drugiej ręki cenię sobie bardzo i wiem, że można wśród nich znaleźć perełki. Ale nie mam cierpliwości do przeglądania stert ubrań, wśród których wiele nie odpowiada mojemu gustowi i czas spędzony w sklepie okazuje się stracony. Ale dzięki grupom typu sprzedam/kupię przekonałam się, że wśród używanych ubranek dla dzieci można znaleźć prawdziwe perełki. Wyglądające jak nowe, nie sprane, czasem nawet nie założone, oryginalne ciuszki mniej i bardziej znanych marek. Po prostu kopalnia śliczności!

Jeśli chcecie zobaczyć przykładowe ciuszki, które udało mi się zdobyć tą drogą zapraszam do śledzenia mojego profilu w serwisie Instagram. Tam na bieżąco raportuję efekty moich ciuchowych łowów dla Córeczki i nie tylko.

Od kiedy odkryłam sprzedaż na Facebooku właściwie jestem zdania, że kupowanie nowych ciuszków dla tak małego dziecka praktycznie nie ma sensu. Bardzo się przepłaca, a po pierwszym praniu wyglądają dokładnie tak samo jak większość tych odziedziczonych po starszych kolegach/koleżankach. Do sklepów z odzieżą dziecięcą chodzę tylko, by upewnić się, że moje dziecko nosi faktycznie na co dzień ładne ciuszki :)

W grupie siła

Dzięki grupom na Facebooku łatwo zdobyć sojuszników. Przydają się choćby w konkursach internetowych, a takich w tematyce "okołoparentingowej" nie brakuje. Jeśli o zwycięstwie decyduje liczba głosów, lajków albo chociaż chcecie poznać obiektywną opinię zanim wyślecie pracę do konkursu, grupy to zdecydowanie najlepszy adres. Ja dzięki głosom, które udało się mi zdobyć po opublikowaniu posta ze zdjęciem pokoju mojej córeczki wygrałam w jednym z takich konkursów nagrodę o wartości aż 400 zł! To pierwsza taka moja wygrana w życiu. Tym bardziej cieszy, że miałam świadomość, że moja praca autentycznie podobała się użytkowniczkom grupy.

Od socjala do reala

Od kiedy jestem mamą mam wrażenie, że znam połowę mojego miasta ;) To sytuacja zgoła odwrotna do tej, która miała miejsce zanim na świecie pojawiła się Mała Muffinka. Tu muszę zaznaczyć, że mieszkam w niedużym mieście. Gdy sprowadziłam się do niego trzy lata temu nie znałam w zasadzie nikogo. I tak było aż do momentu, gdy urodziłam dziecko. W poszerzaniu znajomości wśród mam bardzo pomógł mi Facebook. A konkretnie lokalna grupa pod hasłem "Rozmowy mamusiek". To dla mnie kopalnia wiedzy o lokalnym środowisku, jakiej nie jestem w stanie zdobyć w inny sposób. Numer telefonu komórkowego do najlepszego fizjoterapeuty w okolicy? Proszę bardzo, mamuśki idą z pomocą. Ba, nawet wywołany w komentarzu z imienia i nazwiska specjalista odezwie się w kilka minut po dodaniu przeze mnie rozpaczliwego posta, że potrzebuję pomocy, bo męża złapała rwa kulszowa i nie może podnieść się z podłogi. Mamuśki są niezawodne też w innych dziedzinach. Poradzą w sprawie kupna nowego samochodu dla rodziny, podpowiedzą który fryzjer w okolicy jest najlepszy i zarazem najtańszy, znają też godziny otwarcia sklepu z pamiątkami i wiedzą gdzie na pewno dostanę opaskę na głowę mojej córeczki. Cóż, Wujek Google może się schować. Nie zdobędę dzięki niemu takiej wiedzy, jaką są mi w stanie dostarczyć mamuśki.

Ale realna wiedza o wszystkim, co w okolicy to nie wszystko. Dzięki przynależności do Facebookowych grup skupiających osoby z najbliższej okolicy już kilkukrotnie uzyskałam bezinteresowną pomoc. Tak na przykład zaczęła się moja przygoda z noszeniem córeczki w chuście. Pewnego dnia po prostu napisałam post, że bardzo bym chciała czegoś się na ten temat dowiedzieć. Nie chciałam kupować chusty i trenować na podstawie instrukcji z internetu. Wydawało mi się to zbyt ryzykowne. Podobnie jak wydanie kilkuset złotych na chustę, gdy nawet nie byłam pewna, czy Mała Muffinka to polubi. Jakież było moje zdziwienie, gdy w ciągu kilku minut odezwało się do mnie aż kilka dziewczyn z najbliższej okolicy. Wszystkie z propozycją spotkania i udzielenia bezpłatnego instruktażu. Nie omieszkałam skorzystać. Miałam dzięki temu prywatną lekcję wiązania u siebie w domu i dwa tygodnie na testowanie pożyczonej chusty. To spotkanie zaowocowało zresztą wkrótce założeniem kolejnej lokalnej grupy mam - miłośniczek chustowania i następnymi spotkaniami tym razem w większym już gronie mam i ich zachustowanych pociech. W planach jest piknik pod gołym niebem, na który już się nie mogę doczekać ;)

Dlaczego nie fora internetowe?

Zastanawiasz się może, czy różni się taki dialog w grupach na Facebooku od członkostwa na forach, tak przecież popularnych wśród mam. Moim zdaniem jest kilka zasadniczych różnic, przemawiających na rzecz grup. Po pierwsze w grupie nie jesteś anonimowy. Występujesz pod własnym imieniem i nazwiskiem, Twój profil jest najczęściej opatrzony zdjęciem. To znacznie wpływa na kulturę postowania. Mniej jest hejtu, docinek, niewybrednych komentarzy. Po drugie tempo odpowiedzi jest znacznie szybsze. Ja mam na przykład tak, że na fora zaglądam owszem. Ale tylko czytam zamieszczone tam posty. Rzadko coś dodaję, bo mam wątpliwość czy doczekam się odpowiedzi zanim nie stracę zainteresowania tematem. Po trzecie jest swobodna możliwość dodawania zdjęć, linków. Fora mają różne zasady, każde swoje. Do tego ja nigdy nie pamiętam dziesiątek haseł i loginów do każdego z nich. Słowem, grupy mają wszystkie zalety społecznościowe Facebooka i można z nich do woli korzystać.

Moje ulubione grupy

Tych grup zebrałoby się całkiem sporo. Ale jest kilka w tematyce parentingowej, które chciałabym szczególnie polecić. 

Ciąża i macierzyństwo bez tabu - doradzimy, pogadamy, "wysłuchamy"
PO staraniach-ciąża, dzieci.
Ciąża, poród i wychowanie - pytania i odpowiedzi mamusiek
Blogowy świat kobiety
Rodzicielska Blogosfera
Modny Maluch- swietne ubranka w niskich cenach.
Chustoświrki Polska
Chusty, POLSKA! - nosimy, wiążemy, motamy - chustujemy!

To są grupy ogólnopolskie. Oprócz nich szczerze polecam także wyszukanie odpowiadających Ci tematycznie grup skupiających osoby z najbliższej okolicy. Na pewno je docenisz!

Masz jakieś ulubione grupy na Facebooku? Zapraszam do pozostawiania informacji w komentarzach.

9 komentarze:

Muffinki drożdżowe z cynamonem. Potrójna przyjemność!

09:34 Mamamuffin 7 Comments


Są ludzie, którzy jedząc warstwowe ciastko najpierw schrupią jego wierzch, żeby dopiero w drugiej kolejności dobrać się do pysznego środka. Albo objedzą brzegi oblanego czekoladą cukierka i na końcu zabiorą się za nadzienie. Ten przepis dostarczy dla nich kolejnej frajdy z jedzenia-dzielenia. Potrójne muffinki aż kuszą, by zanim znikną w ustach rozebrać je najpierw na części ;)

Te muffinki mają w sobie wszystko, co lubię. I nutę słodyczy i posmak cynamonu, a do tego pulchniutkie ciasto, które najpierw rośnie w oczach, a potem przyjemnie się w nie wgryza. Kształtem są trochę "bułeczkowe", ale podane w papierowych foremkach na muffinki nie dadzą się pomylić z niczym innym.

Składniki:

Ciasto

2 łyżeczki drożdży instant
50 ml ciepłej (letniej) wody
150 ml letniego mleka
50 g cukru
1 jajko
40 g rozpuszczonego masła
450 g mąki

Posypka
80 g rozpuszczonego masła
250 g cukru
3 łyżki cynamonu

Chcesz zobaczyć zdjęcia z przygotowania tych muffinek? Zapraszam Cię na mój instagram.

Przygotowanie:

W naczyniu wymieszaj: mleko i wodę (jedno i drugie ciepłe, choć nie gorące), zwykły cukier, masło oraz drożdże typu instant. Po zmieszaniu tych składników dodaj jajko i mąkę. Ciasto mocno zgęstnieje. Wyrzuć je na gładką powierzchnię i ugniataj aż stanie się sprężyste i gładkie (7-10 min). Przykryj i pozostaw na ok. godzinę. Ciasto powinno ładnie wyrosnąć.

Przygotuj metalową foremkę na muffinki (taką na 12 sztuk), do której włożysz foremki papierowe. To najlepszy sposób na upieczenie tych ciasteczek. Osobiście próbowałam też w silikonach, ale muffinki po wyjęciu z takiej foremki częściej się rozpadały. Natomiast podane w papierkach nie tylko się nie rozpadają, ale też wyglądają bardzo atrakcyjnie. Z przepisu wychodzi 12-15 muffinek. Dlatego oprócz tych w metalowej foremce piekłam też kilka w silikonach.

Gdy ciasto będzie już wyrośnięte znów przerzuć je na gładką powierzchnię posypaną lekko mąką i ugniataj prze minutę lub dwie. Następnie przygotuj dwie miseczki. Do jednej z nich przelej rozpuszczone masło, do drugiej wsyp cukier zmieszany z cynamonem.

Teraz czas na najprzyjemniejszą część przygotowywania muffinek i tym samym odkrycie całej tajemnicy ich kształtu. Uformuj z ciasta kulki wielkości orzecha włoskiego. Każdą z nich umocz w maśle a następnie obtocz w cukrze wymieszanym z cynamonem. To jak obficie to zrobisz zależy od Ciebie. Ja byłam dosyć hojna jeśli chodzi o posypkę i muffinki wyszły słodkie i intensywnie cynamonowe. Nie żałuję ;) Każde ciasteczko składa się z trzech kulek, które należy wcisnąć w foremkę. I gotowe! Teraz daj "odpocząć" ciastu, a więc pozostaw muffinki na około godzinę. Uważaj jednak, by nie wyrosły za bardzo, bo staną się gigantami :)

Piecz ok. 18-20 minut w temperaturze 180 stopni C. Smacznego!

Chcesz być na bieżąco z innymi przepisami Mamy Muffin? Polub moją stronę na Facebooku:



P.S. Ja użyłam w przepisie drożdży instant. Mówiąc szczerze była to pierwsza moja przygoda z tym wynalazkiem. Nie żałuję, bo ciasto na prawdę pięknie rosło. Jeśli jednak spróbujesz zrobić te muffinki w wersji z tradycyjnymi drożdżami daj proszę mi znać. Chętnie dowiem się, czy i w tej formie są smaczne i puszyste.



7 komentarze:

Nie popełnij mojego błędu tuląc swojego maluszka!

21:37 Mamamuffin 12 Comments


Ten wpis powstaje, bo chcę pomóc innym początkującym mamom, tak jak jedna z mam pomogła mi. Po dziś dzień żałuję, że ta pomoc przyszła zbyt późno, by przynieść ukojenie dla mnie i dla mojego malutkiego dziecka w pierwszych chwilach naszego wspólnego życia. Z pewnością wpłynęłoby to na nasze lepsze samopoczucie. I co najważniejsze, mogłabym jako matka zgotować mojej Małej Muffince nieco lepsze powitanie na tym świecie. A tak, przez pierwsze półtora miesiąca zmagałyśmy się z naszymi nowymi rolami Mamy i Córeczki dosyć niezgrabnie. Rzec można, w moim przypadku było to trochę niczym słoń w składzie porcelany.

Twoje dziecko być może nie należy/nie będzie należało do grona tych maluchów, wśród których znalazła się moja Córeczka. Być może od momentu przyniesienia ze szpitala przesypia grzecznie całe dnie, gdy się przebudzi to je a potem znów śpi. Gdy zabierasz się do kąpieli od samego rozpoczęcia tego rytuału aż po szczęśliwy finał zachowuje się, jakby odwiedziło luksusowe spa. Pełen relaks i wdzięk golutkiego niemowlaka. Jeśli tak jest, to moje doświadczenia prawdopodobnie Ci się nie przydadzą. Ale jeśli jest zgoła odwrotnie, a zatem Twoje dziecko, choć kochane i urocze, poprzez swój porywczy charakterek zamienia dom dniami i nocami w poligon walki z jego histerycznym płaczem, to myślę, że masz sporą szansę ugasić ten ogień. Rzuć okiem na ten wpis, żeby nie popełnić mojego błędu i nie pogubić się wśród licznych, tylko połowicznie słusznych porad odnośnie rozwiązywania tego typu problemów.

Rzecz oczywista, że gdy dziecko płakało to tuliłam. Na moich rękach już od drugiego dnia w szpitalu spędzało niemal całe dnie przez pierwsze trzy miesiące życia. O niekiedy trudnych, innym razem zabawnych skutkach tej sytuacji pisałam tutaj ("I spraw Boże, by wyrosły mi jeszcze dwie ręce"). Robiłam też pokornie to, co poradziła mi położna i czego dowiedziałam się w szkole rodzenia. Zawijałam w becik, a w najtrudniejszych sytuacjach kokonowałam. Robiłam to wbrew niektórym, godzącym w moją pewność siebie głosom, że przyzwyczaiłam dziecko do noszenia i dlatego jest teraz takie płaczliwe. Po prostu logika nie pozwalała mi w to wierzyć, w końcu moje dziecko płakało od drugiego dnia życia. A płacz pojawił się zanim jeszcze wzięłam ją na ręce i zaczęłam nosić po szpitalnej sali. Ani ja nie miałam więc w tym swojej winy, ani moja malutka Córeczka, ucząca się dopiero oddychać i jeść z piersi nie mogła być już tak wyrachowana w swoich zachowaniach, by wymuszać na mnie cokolwiek dla własnej wygody. 

Na czym polegał mój błąd? Byłam dzielna, miałam dobre intencje i słuszną intuicję matki, by tulić płaczące bez przerwy dziecko, ale zabrakło mi wiedzy o bardzo prostej metodzie. Tak skutecznej, że po półtoramiesięcznych męczarniach moich i Małej Muffinki ukojenie przyszło za pierwszym razem, pewnego pięknego wieczoru. 

Zaczekaj! Zanim przeczytasz dalej dołącz do moich fanów na FB. Obiecuję, że będzie ciekawie :)


Co się stało? W moje ręce wpadła bowiem książka Harvey'a Karpa "Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy". I to właśnie jej przeczytanie pragnę dziś gorąco polecić każdej mamie małego płaczliwca-wrażliwca. Nie opisuje żadnych cudownych metod uspokajania dziecka. Wręcz przeciwnie, nawiązuje do sposobów, które znane są na całym świecie od dawien dawna i są stosowane w plemionach pierwotnych. U nas też się o tych metodach mówi, ale klucz do sukcesu polega na tym, w jaki sposób je zastosujemy. Używając kulinarnej analogii, która na tym blogu jest jak najbardziej na miejscu, z tuleniem płaczącego dziecka jest trochę tak jak z przygotowywaniem ciasta. Składniki trzeba mieszać ze sobą w odpowiedniej kolejności i nie można zapomnieć o żadnym z nich. W moim wypadku rzec można, że nie tylko dodawałam mąkę po wyjęciu z piekarnika, ale też "wypiek" nie doświadczał cudownego działania proszku do pieczenia. Wystarczyło posłuchać mądrego kucharza i z piekarnika wyjęłam ciasto marzeń :)

Harvey Karp to mądry człowiek i doświadczony położnik. Przekonuje o skuteczności działania tzw. "metody pięciu S". W maksymalnym uproszczeniu polega ona na wykonaniu w odpowiedniej kolejności następujących czynności wobec Twojego Maluszka:

1. Spowijanie - ciasne, ograniczające ruchy rączek i nóżek dziecka na dłuższy czas.
2. Stabilna pozycja na boku lub brzuszku - w moim wypadku oznaczała po prostu przytulenie do siebie buzi i całego ciała dziecka (jednocześnie dobry sposób na przytrzymanie wciąż wypadającego smoczka).
3. Szszszsz, czyli wyciszanie dźwiękiem - cóż, my próbowaliśmy wszystkiego, nie tylko suszarki, która działała jedynie czasowo (okresowo hitem był np. dźwięk... kosiarki).
4. Skokołysanie - czyli rytmiczne ruchy w górę i w dół, oto prawdziwy powód, dla którego mamy piłkę fitness w każdym pokoju (nie zaś mój zapał do ćwiczeń, jakby mogło się z pozoru wydawać).
5. Ssanie - smoczka, piersi, paluszka.

I już! Nic dodać, nic ująć! Zanim przeczytałam książkę robiłam podobne rzeczy, ale nie w tej kolejności. I co najważniejsze, nie rozumiałam istoty spowijania dziecka. Używałam becika lub kocyka, ale tak, że Mała Muffinka wygrzebywała rączki w ciągu kilku minut. Myślałam, że tak ma być, że widocznie ma taką potrzebę i nie da się nic na to poradzić. Ale się myliłam. Im bardziej ruszała rączkami, tym bardziej stawała się niespokojna. A w szale płaczu bardzo trudno dawała się okiełznać. Taki był efekt. Poszukałam więc w książce informacji o tym, jak prawidłowo kokonować malca i czemu właściwie to służy. I to była moja pierwsza droga do sukcesu. Reszta była już tylko pokornym posłuchaniem rad człowieka, który pomógł mi zrozumieć istotę problemu. Od siebie dodałam do całego przedsięwzięcia piłki fitness, by ratować mój kręgosłup przed katastrofą. Z dnia na dzień nabierałam coraz większej wprawy w zastosowaniu metody, a moja córka coraz szybciej zasypiała. Nie mówiąc już o uspokajaniu w chwili płaczu, które od tej pory zajmowało mi dosłownie jakieś 30 sekund. Urosłam w swoim oczach jako matka co najmniej na wysokość Pałacu Kultury ;) A moje dziecko zaczęło z większym spokojem chłonąć otaczający świat i zaskakiwać nas skokowym rozwojem z dnia na dzień.

Nie chcę streszczać w tym wpisie książki, bo nie taki jest mój cel. Chciałam tylko zasygnalizować, że z mojego punktu widzenia jest to jedna z bardziej wartościowych pozycji dla świeżo upieczonych i niedoświadczonych rodziców. A do tego napisana prostym językiem. Tak, że nawet zajmując się dzieckiem można ją "wchłonąć" w kilka dni. Karp tłumaczy po kolei każdy z elementów swojej metody 5 "S", co pozwala uniknąć błędów i rozczarowań. Wcześniej wyjaśnia, dlaczego niemowlęta płaczą i dlaczego niektóre potrafią robić to niemal bez ustanku. I serwuje miód na moje uszy. Wychodzi bowiem z założenia, że malutkiego dziecka nie można rozpieścić nosząc i przytulając, nie można też do noszenia przyzwyczaić. Ono wysysa to z mlekiem, a raczej z łonem matki. Przez pierwsze trzy miesiące swojego życia jest jeszcze tak niedojrzałe, że za wszelką cenę pragnie powrócić do warunków, które mu czas przebywania w brzuchu mamy przypominają. Gdy Karp uzbroił mnie w tą mądrość, nikt więcej nie odważył się już zwrócić mi uwagi, że za bardzo przyzwyczajam córkę do dobrego. Zawsze miałam gotową odpowiedź, że jedyną alternatywą w tej sytuacji byłoby cofnięcie się do czasów ciąży i leżenie plackiem przez 9 miesięcy. Wtedy faktycznie najlepszym środowiskiem dla mojej córki być może byłoby nie skokołysanie, a nieruchome spoczywanie w łóżeczku.

Na zakończenie dodam, że razem z Małą Muffinką mamy już za sobą pierwsze 4 miesiące jej życia. Trudny do ukojenia płacz i problemy z nocnym zasypianiem odeszły w tej chwili w zapomnienie. Córka nie uzależniła się od 5 "S", bo dziś potrafi bez nich funkcjonować i cudownie się rozwija. Jest wesołym dzieckiem, które od kilku tygodni dosłownie chłonie cały otaczający świat. Tylko czasami wracamy do naszego ulubionego kokonika, gdy zmęczenie w ciągu dnia daje za wygraną. Mała Muffinka tak bardzo polubiła całą logikę 5 "S", że w takich sytuacjach uspokaja się nawet przy pierwszym moim ruchu przy zawijaniu kocyka. Tak jakby chciała mi powiedzieć: "Tak Mamo własnie dokładnie o to mi chodziło. Dziękuję, że odczytałaś moje potrzeby". Rosnę wtedy już nie tylko na wysokość Pałacu Kultury, ale nawet Wieży Eiffla. Córeczka wygląda wtedy mniej więcej tak słodko, jak zdjęcia bobasów, od przeglądania których ostatnio jako mama jestem na prawdę uzależniona :) P.S. Też tak macie?

Bądź na bieżąco z moimi postami: 

A Ty jakie masz niezawodne sposoby, na tulenie swojego dziecka? Zapraszam do komentowania wpisu i dzielenia się doświadczeniami!

12 komentarze:

Tata też może być jak masterchef

11:03 Mamamuffin 3 Comments


Gdy zaczynałam moją przygodę ze studiowaniem, znalazłam sprytny sposób na to, by nie zginąć z głodu. I wcale nie była to pizza na telefon ale samoprzylepne karteczki rozwieszone w kuchni z prostymi przepisami. Były one na prawdę banalne. Wystarczy wspomnieć, że znalazł się na nich przepis m.in. na... ugotowanie ziemniaków. Prościej już być nie może :) Ale tak właśnie wyglądały pierwsze elementarne kroki w kuchni u Mamy Muffin na długo przed tym, zanim jeszcze pomyślała, żeby zostać mamą. Wydawało mi się to tak zabawne, że kartkę z przepisem na ziemniaki zachowałam sobie na pamiątkę. I szczerze nie spodziewałam się, że... kiedyś sięgnę po nią znowu! Ale bez obaw, nie dostałam Alzheimera. Mimo nawału obowiązków związanych z opieką nad małym dzieckiem nie zakręciło mi się też aż tak w głowie, żebym nie ogarniała tak elementarnych rzeczy. Z karteczek o podobnej treści korzysta za to z wielką satysfakcją Tata Muffin.

Są chwile, kiedy musimy racjonalnie podzielić się obowiązkami. Choćbyśmy mieli skazać się na głodówkę, dziecko jest najważniejsze. Zwłaszcza gdy Mała Muffinka płacze w niebogłosy, bo chce jeść. Tata Muffin jej niestety piersią nie nakarmi. Wtedy ja ląduję w pokoju karmiąc małą, a on w kuchni staje przed wyzwaniem zorganizowania/dokończenia przygotowań obiadu.

Do tej pory kończyło się zawsze rozpaczliwą próbą przekrzykiwania płaczącego dziecka tak abyśmy mogli porozumieć się skutecznie pomiędzy kuchnią a salonem. Z tego powodu pewnie sąsiedzi już wiedzą, na której półce trzymam sól kuchenną i ile soli dodaję do gotujących się ziemniaków. Albo czy paprykę do ulubionej surówki kroję w paski czy w kostkę. Moje instrukcje słychać było na pewno za niejedną ścianą mojego mieszkania. I właśnie jedna z takich sytuacji zainspirowała mnie do zastosowania bardzo praktycznego rozwiązania w naszej kuchni. Przygotowałam serię samoprzylepnych karteczek z cennymi informacjami dla dzielnego Taty. Znalazły się na nich proste przepisy - gotowe instrukcje wykonania podstawowych potraw, gdy mama akurat nie może. Postanowiłam się nimi dziś z Wami podzielić, niech Was zatem nie zdziwi, że na blogu sprzedaję tak banalne przepisy. Ot, mój sposób by ułatwić zadanie moim Czytelnikom. Wystarczy skopiować, wydrukować i powiesić. Zatem korzystajcie proszę do woli, żeby zajmując się małym dzieckiem nie zginąć z głodu :)

P.S. Nie gwarantuję, że przepisy zadziałają za pierwszym razem. Być może potrzebny będzie dodatkowy instruktaż pod tytułem "gdzie jest sól?", "jak wygląda tłuczek do mięsa?", "jak włączyć piekarnik?" itp. itd. Mimo to, z pewnością karteczki ułatwią pracę świeżo upieczonemu masterchefowi ;) Za każdym razem podaję porcje do obiadu na 2 osoby.

Ziemniaki gotowane

ok. 4 średnich ziemniaków
sól

Wykonanie: obrać ze skórki :), umyć obrane. Rozkroić małe i średnie na pół, duże na 4 części. Zalać w garnku wodą, tak by pokryła ziemniaki w całości. Posolić wodę do smaku (minimum to pół łyżeczki soli na ziemniaka). Zagotować wodę pod przykryciem i od momentu zagotowania na małym ogniu gotować ok 20 min (uchylić znacznie przykrywkę, bo inaczej woda wykipi!)

Ziemniaki pieczone

4-5 dużych ziemniaków
sól
przyprawa do ziemniaków/czerwona papryka
olej

Wykonanie: Ziemniaki obrać ze skórki :) i umyć obrane. Każdy z nich pokroić na grubsze plasterki (większe plastry rozkroić na pół). Zalać w garnku wodą, tak by pokryła ziemniaki w całości. Posolić wodę do smaku (minimum to pół łyżeczki soli na ziemniaka). Zagotować wodę pod przykryciem i od momentu zagotowania na małym ogniu gotować ziemniaki ok 2-4 minuty, tak by podgotowały się tylko delikatnie (nie mogą być za miękkie i kruche!). Wyjąć je z wody w stanie "półsurowym" (np. odlewając przez sitko). Na blaszce piekarnika położyć papier do pieczenia i wyłożyć na niego ziemniaki. Następnie polać je delikatnie kilkoma kroplami oleju/oliwy i posypać wybraną przyprawą (np. słodka papryka, gotowa przyprawa do ziemniaków). Wstawić do rozgrzanego piekarnika na 30 minut w temp. 200 stopni C. Piec aż do zarumienienia. Pod koniec pieczenia można włączyć termoobieg.

Kotlety schabowe

2 plastry schabu (grubość ok 1-1,5 cm)
sól, pierz
1 jajko
pół szklanki bułki tartej
pół szklanki mąki
3-4 łyżki oleju

Wykonanie: Gotowe plastry schabu rozbić cienko tłuczkiem do mięsa (na grubość ok pół centymetra).
Posolić i lekko popieprzyć z obu stron. Rozbić jajko do miski. Na talerz wysypać bułkę tartą, na drugi zwykłą mąkę. Każdy plaster kotleta maczać kolejno w mące, potem w jajku i na końcu w bułce tartej (szczelnie obtoczyć). Wylać olej na patelnię (3-4 łyżki stołowe). Smażyć kotlety najpierw z jednej, potem z drugiej strony do zarumienienia (jeśli kotlety będą się przypalać dolać oleju na patelnię i/lub zmniejszyć ogień).

Kotlety mielone

ok. 250 g mięsa zmielonego = 5 średniej wielkości kotletów
1 średnia cebula
2 łyżki bułki tartej
2-3 łyżki oleju
sól, pieprz

Wykonanie: Mięso wrzucić do miseczki. Dodać 2 łyżki bułki tartej, pół łyżeczki soli, szczyptę pieprzu. Cebulę pokroić w drobną kostkę, dodać do mięsa. Rozbić jajko, dodać do mięsa. Wszystko wymieszać dokładnie (najlepiej ręką). Z gotowej masy formować okrągłe kotlety wielkości piłki do tenisa stołowego lub odrobinę większe. Surowe kotlety ułożyć na rozgrzanym oleju, lekko spłaszczyć i obsmażyć dokładnie z każdej strony (trzeba przypilnować też boki, żeby nie były surowe!).

Parówki w cieście francuskim

ciasto francuskie (gotowe, ok 300 g)
3-4 parówki
3-4 plastry sera żółtego
1 jajko

Parówki rozkroić na pół. Z ciasta francuskiego wyciąć pasek szerokości połowy parówki + 1 cm dodatkowo z każdej strony na zlepienie. Długość paska powinna wystarczyć na szczelne owinięcie parówki dookoła. Na ciasto położyć plaster sera, na to parówkę. Szczelnie zawinąć i zlepić końce. Na koniec warto posmarować jajkiem (całym lub tylko żółtkiem). Piec w temperaturze 180 stopni C 20 - 30 min. Wyjąć gdy ciasto wyraźnie napęcznieje i stanie się kruche.


Makaron ze szpinakiem

pierś z kurczaka (300 g)
szpinak liście (mrożony lub surowy) 200-300 g
serek biały puszysty 200-250 g
1 ząbek czosnku
makaron (3/4 szklanki na osobę) - świderki lub rurki
sól
pieprz
olej/oliwa

Wykonanie: Połówkę piersi z kurczaka pokroić w drobną kostkę, posolić, popieprzyć i podsmażyć na patelni z odrobiną oleju. Szpinak mrożony lub żywy (po umyciu) wyłożyć na oddzielną patelnię z odrobiną oleju/oliwy, posolić. Smażyć szpinak aż woda, którą wypuścił odparuje z patelni. Do szpinaku dodać 1 ząbek czosnku (przeciśnięty lub pokrojony w baaaardzo drobną kosteczkę). Na końcu dodać biały serek, wymieszać ze szpinakiem i dobrze rozpuścić na patelni. Ugotowany makaron wymieszać na patelni z ciepłym sosem szpinakowym. Wyłożyć na talerze i posypać podsmażonymi kawałkami kurczaka.

Jakie przepisy są jeszcze Waszym zdaniem warte zamieszczenia na tej liście? Piszcie w komentarzach, dzięki czemu powstanie gotowy poradnik gotowania dla świeżo upieczonych rodziców.

3 komentarze: